wtorek, 25 lutego 2014

Gorąca biała czekolada

Uwielbiam od czasu do czasu uraczyć się gorącą czekoladą. Nie ma nic lepszego, niż w chłodny zimowy wieczór rozsiąść się na kanapie z kubkiem gorącego aromatycznego napoju i książką (no dobrze, e-bookiem). Czy jednak kiedykolwiek spróbowaliście zrobić białą wersję gorącej czekolady? Ja wypróbowałam taką domową po raz pierwszy i jestem zachwycona! Przepis jest oczywiście bardzo prosty, ale za to jaki efekt! Istna rozpusta, no ale czasami, od święta, warto sobie na to pozwolić.

Składniki:
- 1/2 szklanki mleka
- 1/2 szklanki słodkiej śmietanki 30%
- 1/3 laski wanilii
- 50-75 g białej czekolady (w zależności od tego, jak słodki chcecie uzyskać napój)
- kilka pianek marshmallow
- 50 ml śmietanki do ubicia

Mleko połączyć w rondelku ze śmietanką. Dodać nasionka z 1/3 laski wanilii i skórkę, która podczas podgrzewania odda jeszcze wiele aromatu. Zagotować całość. Zdjąć z ognia i natychmiast wrzucić pokrojoną białą czekoladę. Zamieszać trzepaczką, aż czekolada się rozpuści. Wlać czekoladę do kubka. Wierzch pokryć ubitą śmietanką i piankami, które cudownie się w czekoladzie rozpuszczą.

sobota, 22 lutego 2014

Babeczki Irish Cream

Kolejny przepis z okazji Tłustego Czwartku to szybkie i proste babeczki ze sporą dawką alkoholu w postaci mojego ulubionego Irish Cream. Są naprawdę pyszne, a dodatkowo pokryte karmelowym kremem i posypane białą czekoladą - ach, istna rozpusta!

Składniki:
- 1 1/4 szklanki mąki
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka sody
- 1/2 łyżeczki soli
- 2 jajka
- 3/4 szklanki brązowego cukru
- 1/2 szklanki oleju
- 100 ml Irish Cream
- 50 ml mleka
- 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
- 70 g masła
- 150 g kajmaku
- 100 g serka typu Philadelphia
- garść posiekanej białej czekolady lub kropelek czekoladowych

Mąkę, proszek do pieczenia, sodę i sól wymieszać w misce. Jajka zmiksować z cukrem na puszystą masę. Olej wymieszać z Irish Cream, mlekiem i ekstraktem, dodać do jajek. Dosypać suche składniki i wymieszać. Ciasto nałożyć do papilotek, piec w temperaturze 170 stopni ok. 15-20 minut.
Miękkie masło ubić, aż będzie białe i kremowe. Dodać karmel i serek, krótko zmiksować. Krem nałożyć na wystudzone babeczki, posypać białą czekoladą.

czwartek, 20 lutego 2014

Czekoladowe donaty z solonym karmelem

Już za tydzień Tłusty Czwartek, święto wszystkich łasuchów. W tym roku postanowiłam przygotować dla Was kilka przepisów, które idealnie wpasują się w konwencję tego dnia.
Na pierwszy ogień (a raczej olej ;-)) idą pyszne czekoladowe donaty/oponki z solonym karmelem. Oponki na twarogu robiło się w mojej rodzinie nie raz, zawsze jednak w wersji tradycyjnej. Tym razem chciałam, żeby były wyjątkowe, nietypowe - bardzo lubię podrasowywać klasykę. Sądzę, że osiągnęłam swój cel. Po raz pierwszy dodałam do ciasta kakao, a zamiast lukru czy cukru pudru zdecydowałam się na karmel. No dobrze, ponieważ żaden szanujący się łasuch nie będzie się za mocno wysilać w swoje święto ;-), więc karmel to po prostu kajmak - który uwielbiam! Jak już wielokrotnie wspominałam, najbardziej lubię go w połączeniu z odrobiną soli, jednak sypanie donatów solą jakoś do mnie nie przemawiało. Zastąpiłam ją więc czymś, co nadało oponkom wyjątkowości i poprawiło ich walory wizualne - solonymi pistacjami. 
Oponki robi się naprawdę szybko, a najlepsze są zaraz po usmażeniu. Spróbujcie koniecznie, nie pożałujecie!

Składniki: 
- 220 g mąki 
- 30 g kakao 
- 75 g cukru brązowego 
- 1 łyżeczka sody 
- 250 g twarogu półtłustego 
- 2 żółtka 
- 125 g śmietany 18% 
- olej do smażenia 
- pół puszki kajmaku 
- 2 łyżki mleka 
- garść pistacji 

Mąkę, kakao, cukier i sodę wymieszać w misce. Twaróg, żółtka i śmietanę zmiksować w blenderze na gładką masę (można też przecisnąć twaróg przez praskę). Zagnieść gładkie ciasto, w razie potrzeby podsypując stolnicę mąką. Rozwałkować ciasto na grubość ok. 1,5 cm, wycinać krążki, a w środku niewielką dziurkę. Smażyć na nagrzanym oleju, ok. 2 minuty z każdej strony. Odsączyć nadmiar tłuszczu na ręczniku kuchennym. 
Kajmak podgrzać w rondelku z dwiema łyżkami mleka. Wierzch przestudzonych pączków zanurzyć w kajmaku i posypać posiekanymi pistacjami (koniecznie solonymi - sól doskonale podkreśla smak karmelu!).

środa, 12 lutego 2014

Makaron z domowym pesto

Lubicie pesto? Ja uwielbiam! A próbowaliście je robić sami? Przyznaję, zdarza mi się kupować takie w słoiczku, bo tak jest szybciej. Ale wersję domową można zrobić tak łatwo, że naprawdę warto spróbować.
Moja wariacja na temat pesto to dodatek pistacji zamiast orzeszków piniowych oraz ząbku czosnku. Co prawda na fotkach jest wersja tradycyjna, ale pistacje nadają całości niesamowitego smaku! Polecam spróbować, może i Wam posmakuje?

Składniki:
- garść bazylii
- 1 ząbek czosnku
- 20 g orzeszków piniowych / pistacji
- 40 g startego parmezanu
- 40 ml oliwy z oliwek
- sól, pieprz do smaku
- 200 g makaronu pappardelle

Pistacje i czosnek obrać. Bazylię umyć. Całość zalać oliwą i zmiksować za pomocą blendera. Na koniec wmieszać starty parmezan.
Świeże pesto najlepiej smakuje z makaronem o kształcie wstążek.

niedziela, 9 lutego 2014

Ramen Burger

Od kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten nietypowy kulinarny wynalazek, byłam ogromnie ciekawa, jak też może smakować. Ramen Burger stworzony został w Nowym Jorku przez Japończyka Keizo Shimamoto. To połączenie popularnego w Chinach i Japonii pszennego makaronu ramen i klasycznych amerykańskich burgerów - taki mix kowboja z samurajem. ;-) Od czasu premiery nowojorczycy szaleją za tym daniem i ustawiają się w długich kolejkach, by go kupić.
Ponieważ jednak lot do Stanów po oryginał nie wchodził w rachubę, a w Polsce można go kupić chyba tylko w Poznaniu - postanowiłam sama sobie takiego burgera przygotować. Okazało się, że nie jest to zadanie ani trudne, ani czasochłonne. W dodatku rezultat był naprawdę niezły i bardzo pożywny! Nie wiem, na ile moja wersja różni się od oryginału, ale uważam ją za bardzo udaną. To taka ciekawostka, którą warto wypróbować chociażby po to, by przekonać się, skąd ten szał. :-)
Do swojego burgera wykorzystałam smalczyk roślinny. Smakowita Pajda zaskoczyła mnie intensywnością smaku, który wdzięcznie podkreślił dobrej jakości wołowinę, jaką wykorzystałam do burgerów. Dzięki smalczykowi dodanemu do mięsa nie musiałam już używać tłuszczu do smażenia, a burgery były wilgotne i bardzo wyraziste - takie, jak lubię najbardziej.

Składniki (na 1 burgera):
- opakowanie makaronu z zupek instant
- 2 jajka
- 150 g mielonej wołowiny
- 1 łyżka sosu sojowego
- 1 łyżeczka tabasco
- 2 łyżki smalczyku Smakowita Pajda z jabłkiem i cebulką
- sól, pieprz, słodka papryka
- pomidor, rukola (u mnie roszponka) do przełożenia
- dowolny sos (u mnie słodki sos chilli)

Makaron z zupek zalać wrzątkiem, lekko posolić i odczekać, aż zmięknie. Następie odlać wodę i odstawić do wystudzenia.
Mieloną wołowinę wymieszać z sosem sojowym, tabasco, smalczykiem i jednym jajkiem, przyprawić lekko solą i pieprzem. Uformować zgrabny kotlet i położyć na nagrzanej patelni - nie trzeba używać tłuszczu, chyba że powłoka patelni mocno przywiera. Smażyć na złoty kolor z obu stron.
Przestudzony makaron wymieszać z jajkiem i odrobiną słodkiej papryki. Podzielić na dwie części, umieścić w kokilkach o średnicy przeciętnej bułki hamburgerowej. Patelnię dobrze nagrzać, następnie szybkim ruchem umieścić na niej do góry nogami kokilki z makaronem. Opukać z wierzchu, aby mieć pewność, że makaron opadł na patelnię. Po około 2 minutach można podnieść kokilki - makaron zachowa już ładny kształt. Smażyć na lekko złoty kolor z obu stron.
Pomiędzy dwiema makaronowymi plackami umieścić burgera, dodać rukolę i pomidora, polać odrobiną ulubionego sosu.
Przepis bierze udział w zabawie kulinarnej “Smakowita Pajda to kulinarna frajda!", którego sponsorem są ZT Kruszwica S.A. producent smalczyku roślinnego Smakowita Pajda.

sobota, 8 lutego 2014

Najlepsze faworki - z przepisu babci

To kolejny przepis, który odziedziczyłam po babci. Zaraz obok jej sernika i pysznego makowca na kruchym cieście był to mój ulubiony deser, jaki robiła! Do dziś uwielbiam faworki z przepisu babci, zwłaszcza jeszcze lekko ciepłe, nieco gumiaste (dopiero po chwili, gdy już wystygną, kruszeją). Są pyszne. Ja i moja mama właśnie ten przepis wykorzystujemy co roku podczas karnawału. Nasze faworki smażone są zawsze na Plancie (nie jest to może najzdrowszy tłuszcz, ale nie ma zapachu i nie pryska, więc świetnie się tu sprawdza) i koniecznie muszą być obsypane mnóstwem cukru pudru (bo w samym cieście go nie ma) - dlatego właśnie doskonale smakują z lekko gorzką kawą lub herbatą. Wbrew wszelkim pozorom, robi się je dość szybko i nie sprawiają większej trudności, nawet początkującym kucharzom. Spróbujcie koniecznie, póki karnawał w pełni!

Składniki:
- 300 g mąki
- 6 żółtek
- 3 łyżki gęstej śmietany 18%
- szczypta soli
- łyżka wódki
- 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
- 2 kostki Planty
- cukier puder do obsypania

Mąkę wysypać na stolnicę, zrobić wgłębienie, dodać sól, żółtka, śmietanę i wódkę. Wszystko posiekać nożem, a następnie zagnieść gładkie ciasto. Stolnicę wysypać mąką i rozwałkować ciasto na cienkie płaty. Wycinać radełkiem paski, robić w środku nacięcie i przepleść jeden koniec faworka, aby utworzyć jego charakterystyczny kształt.
Plantę rozpuścić w głębokiej patelni. Na rozgrzany tłuszcz wrzucać faworki i smażyć z każdej strony na jasnozłoty kolor. Trwa to chwilkę, więc nie można ich spuścić z oczu! Wyciągnąć na talerz i każdą warstwę obficie posypać cukrem pudrem.

środa, 5 lutego 2014

Ziołowo-parmezanowe scones

Scones to tradycyjne brytyjskie ekspresowe bułeczki śniadaniowe, w których nie używa się drożdży - rosną dzięki dużej ilości proszku do pieczenia. Zagniecenie ciasta zajmuje chwilę, a wypiek niewiele dłużej, więc są świetnym pomysłem na pyszne, szybkie śniadanie lub w sytuacjach, gdy zabraknie nam pieczywa. Żeby wyszły idealne, należy pamiętać o kilku zasadach. Ciasta nie można zagniatać zbyt długo, żeby mąka nie uwolniła zbyt dużo glutenu (wtedy będą twarde), a bułeczki należy wycinać ostrym wykrawaczem, a nie szklanką, która zgniata brzegi, przez co nie pozwala im rosnąć.
Tradycyjne, najpopularniejsze scones są słodkie i często towarzyszy im dodatek rodzynek. Moje postanowiłam przygotować w wersji wytrawne. Do ich przygotowania wykorzystałam nowość na naszym rynku - smalczyk roślinny Smakowita Pajda. Smakowita Pajda zaskoczyła mnie swoim wyrazistym smakiem i podobieństwem do tradycyjnego smalcu zwierzęcego. Jako koneserka tego specjału, która zawsze ma słoiczek smalczyku w lodówce, byłam bardzo ciekawa, jak też może smakować wersja roślinna. Muszę przyznać, że jestem zachwycona! Smakowita Pajda łatwo się rozsmarowuje, jest idealnie doprawiona i cudownie komponuje się ze świeżym pieczywem.

Składniki:
- 1 pełna szklanka mąki
- 1 kopiata łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 kopiata łyżeczka sody
- 1/2 łyżeczki soli
- 30 g startego parmezanu
- 60 g smalczyku Smakowita Pajda z ziołami
- 1 jajko
- 100 ml mleka

Mąkę, proszek do pieczenia, sodę, sól, parmezan oraz smalczyk wrzucić do misy malaksera, rozetrzeć do formy kruszonki. Następnie dodać jajko i mleko, zmiksować, aż utworzy się kula jednolitego ciasta (gdyby było zbyt rzadkie, można dosypać trochę mąki). Oczywiście całość można zagnieść rękami.
Ciasto rozwałkować, wycinać wykrawaczem kółka. Ułożyć na wyłożonej papierem blasze, wierzch można dodatkowo posypać odrobiną parmezanu. Piec ok. 15 minut w temperaturze 180 stopni.
Najlepsze są jeszcze ciepłe, przesmarowane masłem albo właśnie smalczykiem. 
Przepis bierze udział w zabawie kulinarnej “Smakowita Pajda to kulinarna frajda!", którego sponsorem są ZT Kruszwica S.A. producent smalczyku roślinnego Smakowita Pajda.


poniedziałek, 3 lutego 2014

Ogólnopolski Festiwal Kulinarny, czyli jak NIE organizować tego typu imprez

Zawsze marzyło mi się wziąć udział w dużej imprezie kulinarnej, podczas której będę mogła degustować, rozmawiać ze specjalistami, uczyć się nowych rzeczy i poznawać innych pasjonatów jedzenia. Kiedy więc usłyszałam, że w Katowicach organizowany będzie Ogólnopolski Festiwal Kulinarny, nie wahałam się ani chwili - od razu zamówiłam wejściówki dla siebie i dla mamy. Nie przeszkadzało mi, że na dwa miesiące przed imprezą nic jeszcze nie było o niej wiadomo. Opis wydarzenia był bardzo obiecujący, a nazwa sugerowała duży event angażujący wystawców z całej Polski - postanowiłam dać szansę tej zacnej idei i kupić bilety w ciemno. Cóż, mam nauczkę na przyszłość, by nigdy nie brać kota w worku.
Jeszcze przed samą imprezą miałam kiepskie przeczucia. Obserwowałam na stronie i fanpejdżu sposób, w jaki organizatorzy promują wydarzenie, i od razu rzuciła mi się w oczy nieporadność, brak polotu oraz przede wszystkim profesjonalizmu. W czasach, gdy gotowanie stało się nową narodową pasją (kiedyś wszyscy tańczyli, dziś wszyscy gotują), tego typu event może być promowany z ogromnym rozmachem, a jednocześnie niewielkim kosztem. Tymczasem postawiono w zasadzie jedynie na wszelkiego rodzaju portale sprzedaży grupowej, a na samej stronie starano się nie zdradzać zbyt dużo, toteż do końca nie było wiadomo, czego się spodziewać. Moją nieufność wzbudzała także niewielka ilość zapowiedzianych wystawców, ale miałam nadzieję, że wynika to tylko i wyłącznie z braku czasu organizatora na uaktualnienie listy. Ależ ja byłam naiwna!
Festiwal rozpoczynał się o godzinie 10.00, ale ja i mama postanowiłyśmy przybyć na miejsce koło 12.00. Pierwszy problem pojawił się już po przyjeździe pod Qubusa - brak miejsc parkingowych, a podziemny parking hotelu płatny, nawet dla uczestników, więc gdybym chciała zostać do końca, oznaczałoby to wydatek prawie 40 zł. Pierwszy minus. Na miejscu bardzo miła, ale nieszczególnie doinformowana Pani nie była w stanie opowiedzieć mi, jak przedstawia się plan imprezy - od współorganizatora dowiedziałam się, że planu nie ma, to kucharze decydują, w jakiej kolejności będą przeprowadzać pokazy, a wiadomo tylko tyle, że będą się one odbywać co 2 godziny. No cóż, niech będzie.
Gdy weszłyśmy do sali konferencyjnej, akurat odbywał się pokaz gotowania zupy kaktusowej. Uznałyśmy, że nieszczególnie nas to interesuje i postanowiłyśmy wyjść do foyer, gdzie ustawione były stoiska wystawców. I tu następny, chyba najpoważniejszy minus - ich ilość można było policzyć na palcach jednej ręki. Była indyjska restauracja Bombaj Tandoori, winiarnia Dobre Wina, firma wędliniarska Bacówka i firma Soki Regionalne. Nie liczę stoiska dietetyków z Natur House i technikum gastronomicznego. W sali konferencyjnej było jeszcze stoisko baristów z Colours of Coffee i barmani z Extreme Bar. I to tyle, ot i cały Ogólnopolski Festiwal Kulinarny. 
Decyzja, by zamiast nauki przygotowywania zupy kaktusowej wybrać degustację specjałów kuchni indyjskiej, była najlepszą, jaką mogłyśmy podjąć. Dzięki temu miałyśmy okazję skosztować pysznego Butter Chicken z ryżem, pierożka samosa i placuszka z ciecierzycy z sosem, a także wypić mój ulubiony masala chai. Ci, którzy dotarli na Festiwal później, mogli się tylko obejść smakiem. Nie z winy Bombaj Tandoori - mieli oni być jedną z wielu restauracji oferujących degustację, a ostatecznie okazali się JEDYNĄ, więc nie byli gotowi na wyżywienie wszystkich uczestników. I tak stanęli na wysokości zadania - podobno koło 16.00 sprowadzili jeszcze więcej jedzenia, żeby wykarmić tych, którzy dopiero co się pojawili - OGROMNY PLUS ZA TAKĄ POSTAWĘ! Następnie mama załapała się na dwie próbki wina i krótką rozmowę na ich temat, a później kupiłyśmy kawałek kiełbasy z dzika i smalczyk z boczkiem w Bacówce. Organizator zapewniał, że impreza nie ma charakteru targów i jej założeniem są przede wszystkim pokazy i degustacje, ale w Bacówce niczego nie można było zdegustować, a ceny przedstawiały się dokładnie tak, jak na ich stoiskach w marketach. Zresztą podobnie było w przypadku soków i win (wina były jednak tańsze niż w sklepie, mój błąd!). Sądziłam, że podczas takich eventów będzie można liczyć chociażby na drobny rabat, żeby zachęcić klienta. Ale ja się może nie znam. 
Zupa kaktusowa została ugotowana, więc załapałyśmy się jeszcze na jedną piankę zanurzoną w fontannie czekoladowej i wróciłyśmy do sali konferencyjnej. Ustawiłyśmy się w kolejce do stoiska baristów, która zapewniła nam dobre pół godziny czekania. Przy okazji byłyśmy uczestniczkami zabawnej sytuacji. Pani przed nami zażyczyła sobie latte, po czym zdziwiona na widok ślicznego latte z serduszkiem stwierdziła, że ona przecież nie chce kawy z mlekiem! Kiedy barista zaproponował jej espresso, oburzyła się jeszcze bardziej - ona nie chce kawy z ekspresu! I zupełnie nie słuchała wyjaśnień, czym są i czym różnią się te kawy. Latte zostawiła. Barista, nieco zbity z tropu, zapytał, jaką kawę my sobie życzymy. Poprosiłyśmy o latte i od razu zaznaczyłyśmy, że doskonale wiemy, że to kawa z mlekiem. ;-) Zadeklarowałam nawet, że przejmę pozostawioną przez poprzedniczkę nietkniętą latte, jeśli druga będzie wyjątkowa. Dostałam więc piękne latte z kwiatuszkami! Zawsze chciałam zobaczyć, jak się takie robi. Raju, jaka to była pyszna kawa! Ja i mama zawsze słodzimy nasze kawy, ale tym razem wypiłyśmy bez cukru i była naprawdę świetna.
Ponieważ kolejka do baru ciągnęła się niebotycznie, postanowiłyśmy zająć strategiczne pozycje do obserwowania następnego pokazu. Dowiedziałyśmy się, jak przygotować dorsza na oliwie, z salsą z mango i kiełkami brokułów. Później miałyśmy także okazję zdegustować malutką porcję. Dorsz był smaczny, a prowadzony przez sympatycznych kucharzy pokaz całkiem przyzwoity, choć niestety z perspektywy szóstego rzędu niewiele widziałam - a co dopiero osoby siedzące dalej.
Po tym wydarzeniu uznałyśmy, że nic dobrego nas tu więcej nie spotka, więc pora się zbierać. Może i chciałybyśmy obejrzeć następne pokazy, ale czekanie na nie po 2 h mijało się z celem - bo co niby miałyśmy w tym czasie robić? Stać przy zastawionych pustymi szklankami stolikach (jedna kelnerka zupełnie nie radziła sobie ze zbieraniem takiej ilości naczyń) i liczyć, że coś nas w końcu zachwyci? Postanowiłyśmy jeszcze tylko odstać swoje w kolejce po drinki, gdzie mama wymieniła swoją wejściówkę na przepyszne Sex on the Beach, a ja jako kierowca na mix soczków, a potem tyle nas widzieli!
Wychodząc, mijałyśmy mnóstwo osób, które tak jak my były bardzo zawiedzione imprezą. Część składała nawet oficjalne zażalenia, a reszta głośno wyrażała swoje niezadowolenie. Wejściówki kosztowały 50 zł i naprawdę w tej cenie mogliśmy się spodziewać czegoś więcej niż tych kilku stoisk na krzyż. Szczególnie rozczarowane musiały być osoby, które przyszły po godzinie 14.00 - stoisko indyjskiej restauracji było puste, bariści nie wydawali kaw, czekoladowa fontanna dawno już przestała płynąć, a impreza chyliła się ku końcowi. A przecież miała trwać do 21.00!
Szkoda, że event o takim potencjale został pogrążony przez zupełny brak wyobraźni organizatorów. Sama swego czasu współorganizowałam różnego rodzaju targi sztuki i dizajnu, więc wiem, że nie jest to łatwa rzecz, ale tu wszystko, co dało się zepsuć, zostało zepsute. Za sprawę zabrali się ludzie, którzy wyraźnie nie znają się na rzeczy. W dodatku boją się krytyki - usuwają z fanpejdża wszystkie niepochlebne posty, a nie da się ukryć, że pojawiła się ich cała masa! 
Oj, jakże chciałabym dostać taki budżet, jakim najwyraźniej dysponowano, i pokazać, jak powinien wyglądać FESTIWAL KULINARNY z prawdziwego zdarzenia! Może kiedyś. :-)

niedziela, 2 lutego 2014

Bazyliowo-cytrynowy koktajl zdrowia

Czy wiecie, jak dobroczynny wpływ na organizm mają zioła? Na pewno zdajecie sobie sprawę, że są zdrowe, czy jednak zastanawialiście się kiedyś, co dokładnie mają do zaoferowania? Na przykład taka bazylia. Pyszna jako dodatek do sosów pomidorowych czy składnik caprese, ale jak się okazuje - także o wielu prozdrowotnych właściwościach! Co dla mnie najważniejsze, bazylia wpływa kojąco na układ nerwowy, sprawdza się przy nadpobudliwości, zmęczeniu, depresji lub bezsenności. Co prawda nie cierpię na depresję czy bezsenność, ale po ciężkim tygodniu w pracy weekendowy koktajl łagodzący zmęczenie uznałam za doskonały pomysł.
Bazylia na słodko może Wam się wydać dość nietypowym pomysłem, ale możecie mi wierzyć - naprawdę świetnie smakuje, a dodatkowo jest naprawdę bardzo orzeźwiający! Byłam szczerze zaskoczona, że aż tak dobrze! Jeśli lubicie takie eksperymenty, nie wahajcie się ani chwili.

Składniki
- 200 ml wody
- 1/2 cytryny
- garść liści bazylii
- kilka listków mięty
- 2 łyżki miodu
- 6 kostek lodu

Wszystkie składniki oraz 3 kostki lodu wrzucić do blendera i zmiksować na gładki koktajl. Przez sitko wlać do wysokiej szklanki, dodać pozostałe kostki lodu, udekorować listkiem bazylii i kawałkiem cytryny.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
ZDJĘCIA I TEKSTY MOJEGO AUTORSTWA - CHYBA, ŻE ZAZNACZONO INACZEJ. LINKUJ, JEŚLI KORZYSTASZ. Obsługiwane przez usługę Blogger.