czwartek, 27 marca 2014

Magda Testuje: Kulinarny orgazm w Punkcie "G"astronomicznym

Któregoś pięknego dnia, wcale nie tak dawno temu, odezwała się do mnie pewna sympatyczna Pani. Napisała, że chciałaby zaprosić mnie na obiad do niedawno otwartego bistro w Pszczynie. Oczywiście nie mogłabym przepuścić takiej okazji, gdyż Pszczynę uwielbiam, więc już następnego dnia ustaliłyśmy szczegóły mojej wizyty. Tą sympatyczną Panią była Pani Justyna, a bistro - Punkt "G"astronomiczny.
Jadąc z przyjaciółką do Pszczyny, nie miałam bladego pojęcia, co zastanę w menu Punktu. W zasadzie nawet trochę cieszyłam się, że tym razem będę miała niespodziankę, że niczego sobie nie zaplanowałam. Pogoda była piękna, towarzystwo zacne, a Pszczyna jak zwykle urokliwa - ten dzień od początku zapowiadał się wspaniale.
Punktualnie o 14.00 pojawiłyśmy się w lokalu. Łatwo było tam dotrzeć, bowiem mieści się zaraz przy Rynku, na ul. Bankowej 1. Z zewnątrz niepozorny, wyróżnia się tylko logo - przy wejściu wita nas duży czerwony dymek z wyraźnym G. A w środku? Cóż, muszę przyznać, że wnętrze już od progu przypadło mi do gustu. Ceglane ściany, stare drewniane meble, piękna lada z witrynką, wielka krowa na białym tle, a nawet białe ściereczki zwinięte w rulonik na stole - wszystko to wspaniale do siebie pasowało i tworzyło kompletną całość. Bardzo lubię takie klimatyczne miejsca, więc od razu poczułam się tam bardzo swobodnie. Jedynym problemem może być tylko dość ograniczona ilość miejsc, która w miarę jak bistro będzie zyskiwało na popularności, może stać się pewną przeszkodą.
W restauracji powitała kelnerka w przeuroczym fartuszku z dużą kokardą na szyi - był to kolejny dowód na to, że Punkcie "G"astronomicznym wszystko tworzy spójną całość. Gdy zasiadłyśmy przy stoliku, zamówiłyśmy napoje (polecam orzeźwiający, niezbyt słodki kompot!) i otworzyłyśmy menu, od razu przekonałyśmy się, że wybór nie będzie łatwy. Wiele potraw aż krzyczało "wybierz mnie, mnie wybierz!". Po krótkiej rozmowie o pozycjach spoza karty, udało nam się złożyć zamówienie.  Niedługo potem postawiono przed nami przystawkę.
Ach, cóż to była za przystawka! Ja wybrałam holenderskiego śledzika (14 zł) z ziemniakiem truflowym, bekonem i grzanką. I muszę przyznać, że był po prostu niesamowity! Jadłam śledzie w Holandii, w bistrach specjalizujących się w tej właśnie przekąsce, ale nigdy nie trafiłam na nic równie pysznego! Sekretem tej wersji, jak zdradził szef kuchni Marek Furczyk, było ziele angielskie. Z pieprzną grzanką, małymi fioletowymi plasterkami ziemniaka i bekonem był to bez wątpienia najlepszy śledź w całym moim życiu!
Moja przyjaciółka skusiła się natomiast na podwędzany tatar z łososia (19 zł). Bardzo spodobał mi się pomysłowy sposób podania tej przystawki. Słoiczek wypełniony roszponką, pysznym łososiowym tatarem i żółtkiem gotowanym metodą próżniową wyglądał bajecznie. I co najważniejsze - całość smakowała adekwatnie do wyglądu. Przyjaciółka jest koneserką łososia, je go często i chętnie, i z całym przekonaniem stwierdziła, że to była to jedna z najlepszych wersji, jaką miała przyjemność próbować. Rybny start okazał się dla nas zatem bardzo szczęśliwy.

Gdy przyszła kolej na danie główne, nie mogłam uwierzyć w porcję, którą przede mną postawiono. Była po prostu ogromna, jak dla postawnego, ciężko pracującego fizycznie chłopa. Ale i samo danie wybrałam sobie dość męskie - "G" Cheese Bacon Burger (27 zł) to bowiem wielka, wypiekana na miejscu pieprzna buła z porządnym kawałem wołowiny, bekonem, sosem serowym, paprykową salsą, a także miseczką grubo krojonych frytek. Całość prezentowała się po prostu zjawiskowo. Ja, wbrew wszelkim pozorom, jestem prostą dziewczyną. Większe wrażenie robi na mnie kawał pięknie wysmażonego mięcha obłożonego bekonem niż kwiaty i inne wodotryski na talerzu. Jeśli faktycznie je się oczami, to ja najadłam się do syta od pierwszego spojrzenia. Ale oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zmierzyła się z wyzwaniem i nie zabrała się do konsumpcji. Cóż, tym daniem nacieszyły się nie tylko oczy, ale także podniebienie. Burger był fenomenalny! Mięso soczyste, bułka chrupiąca z wierzchu i miękka w środku (choć natknęłam się niestety na zbyt duże kawałki pieprzu, które niezbyt miło było rozgryźć), a całości doskonale dopełniał sos blue cheese. Nie powiem, byłam zaskoczona tym sosem, na całe szczęście pozytywnie, bo bardzo lubię sery pleśniowe, ale zdaję sobie sprawę, że dla niektórych mogłaby to nie być zbyt miła niespodzianka. Iście domowe frytki również okazały się świetne - niezbyt tłuste, idealnie posolone. Jak dla mnie: danie doskonałe, które celnie trafiło w mój kulinarny punkt g. ;-)
Moja przyjaciółka zamówiła natomiast coś, czego nigdy wcześniej nie jadłyśmy, mianowicie Spaghetti Marinara (23 zł) z mulami w roli głównej! Okazało się, że mule naprawdę mi smakują, chociaż nie jestem fanką owoców morza. W połączeniu z ręcznie robionym makaronem i pysznym pomidorowym sosem smakowały po prostu wybornie. 
Po tak sycącym obiedzie już nie bardzo miałam miejsca na deser, ale bardzo chciałam spróbować, co też Punt "G"astronomiczny ma w swojej słodkiej ofercie. Zamówiłyśmy więc kawę (bardzo smaczną zresztą!) i przygotowałyśmy się na deserową ucztę. Zdecydowałam się na suflet czekoladowy (16 zł), a moja przyjaciółka na polecane na Facebooku brownie (8 zł). Suflecik dotarł do mnie pięknie wyrośnięty (choć może ciutkę za bardzo ścięty), w towarzystwie wspaniałych lodów miętowych i sosu truskawkowego. Smakował... bardzo bogato. Po raz kolejny przekonałam się, że czekoladę lubię, ale raczej w niewielkich ilościach i w niezbyt wytrawnej wersji, tu jednak miałam do czynienia z czekoladowym sufletem z prawdziwego zdarzenia - po zjedzeniu kilku łyżeczek niemalże czułam, jak w moich żyłach zaczyna płynąć kakao. Na szczęście przyjaciółka-czekoholiczka zupełnie nie rozumiała mojego problemu i z radością dokończyła moją porcję.
Jej brownie było natomiast absolutnie doskonałe. Owszem, mocno czekoladowe, ale o cudownej konsystencji, idealnie słodkie, a w dodatku podane z gruszkowym chutneyem i sosem toffi. Chciałabym umieć robić tak pyszne brownie!
Po tak udanym trzydaniowym obiedzie pozostało nam tylko chwilkę odsapnąć, a potem wytoczyć się z bistro i spróbować spalić trochę z tych kalorii podczas spaceru po pszczyńskim parku. 
Co sądzę o Punkcie "G"astronomicznym? Że jest miejscem, w którym nietrudno o kulinarny orgazm. Zarówno wystrój, obsługa, jak i dania stoją na bardzo wysokim poziomie, a ceny - zwłaszcza w kontekście naprawdę porządnych porcji - są bardzo rozsądne. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, niezależnie od upodobań. Zwłaszcza, że menu będzie się dość często zmieniać, ponieważ szef kuchni chce, by opierało się na świeżych składnikach sezonowych. Już nie mogę się doczekać, aż przekonam się, co zaserwuje nam na wiosnę!
Dużą siłą tego lokalu jest fakt, że wszystko jest robione na miejscu, nawet bułki i makaron, a ja to bardzo cenię, bo z perspektywy osoby gotującej poskładanie w całość półproduktów ze sklepu to żadna sztuka. Prawdziwa sztuka dzieje się właśnie w miejscach takich jak to, gdzie dba się o to, by klient wiedział, że płaci za wysiłek i pasję włożoną w każdą porcję, która ląduje na stole. Ja czułam się absolutnie dopieszczona i ani przez chwilę nie pomyślałam sobie (co zdarzało mi się już w wielu miejscach), że przecież sama mogłabym coś takiego upichcić, więc po co przepłacać. Tym razem byłam pewna, że żadnego z tych dań nie dałabym rady powtórzyć, a nawet jeśli, wymagałoby to takiego nakładu pracy, że skapitulowałabym już na starcie. Takich miejsc szukam!
W Pszczynie bywam dość często i jestem pewna, że w Punkcie "G"astronomicznym również będę bywać często. Czułam się tam doskonale, bardzo na luzie, bo to miejsce bez zadęcia, bez silenia się na wielką elegancję, za to z fantastyczną kuchnią. Jeśli zatem będziecie w pobliżu, wybierzcie się koniecznie - mam nadzieję, że kucharzom uda się odnaleźć i połechtać również Wasz kulinarny punkt g!

10 komentarzy:

  1. urocze miejsce, dobrze zareklamowane :) jakbym kiedyś była gdzieś przypadkiem to zajrzę na pewno
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. No ...... na pewno odwiedzę, mieszkam bliziutko, przechodziłam tam nie raz, a nigdy nie zwróciłam uwagi:( z tego co piszesz, jedzenie pyszne, a wnętrze jak najbardziej mi odpowiada:) dziękuję za recenzję:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. polecam jedzenie i kawa przepyszna......:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłam dwa razy. Za pierwszym razem pierś z kaczki- bardzo dobra, soczysta, nie sucha. Polecam! Za drugim razie skusiłam się na tagliatelle (chyba to było tagliatelle, o ile dobrze pamiętam) z łososiem. I no cóż.... Ktoś zapomniał, że łosoś sam w sobie jest słony... A niestety chyba dość obficie posolił wodę z makaronem. Zdecydowanie za słone to było. Ale punkt jest urokliwy i się nie zraziłam po jednej wpadce ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz racje. Przy ogromnym PLUSACH dla lokalu i jego menu, "wahnięcia" soli w potrawach mogą stanowić maleńki minusik.Nie mniej bardzo polecam!

      Usuń
  5. Jaki kucharz,takie jedzenie-polecam,sprawdziłam-trafione w punkt "G" ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam nadzieję, że następnym razem wspólnie wypijemy kawkę :-)
    Pozdrawiam!
    Justyna :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nominujemy Cię i Twój blog do nagrody Liebster Blog Award, jednocześnie zapraszam do zabawy i na naszego bloga po odbiór nominacji http://kulinarnyswiatkoncziiszpileczki.blogspot.com/ Pozdrawiamy Konczi i Szpileczka :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Masz niesamowity talent do pisania przyciągających nagłówków.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
ZDJĘCIA I TEKSTY MOJEGO AUTORSTWA - CHYBA, ŻE ZAZNACZONO INACZEJ. LINKUJ, JEŚLI KORZYSTASZ. Obsługiwane przez usługę Blogger.